sobota, 17 października 2015

Burn The Bridges

Poranki nigdy nie są różowe, zwłaszcza jeśli wieczór dnia poprzedniego spędziłeś na piciu napojów wyskokowych.
Denerwujący dźwięk budzika wdzierał się przemocą do mojej głowy i drążył swoje własne tunele. Wyciągnąłem rękę, aby go wyłączyć jednak zamiast metalowej, zimnej powierzchni natknąłem się na coś miękkiego i ciepłego. Powoli otworzyłem oczy i odwróciłem się w kierunku narastającego hałasu. Opuszkami palców strąciłem budzik z szafki. Bateria wyskoczyła i głucho potoczyła się po podłodze. Zauważyłem, że ktoś leży w moim łóżku i to na tego kogoś natknąłem się, gdy szukałem budzika. Spod kołdry wystawał tylko kawałek pleców i ramienia. Próbowałem sobie przypomnieć, kogo mogłem sprowadzić do domu, ale moje wspomnienia pokrywała ciemna płachta. Matko Boska, do czego mogło dojść...? Wstałem z łóżka i przeszukałem pokój, ale nigdzie nie mogłem dojrzeć opakowania po prezerwatywie. Delikatnie zsunąłem kołdrę i momentalnie wytrzeźwiałem.
-  ADAAAM?!
Adam podniósł głowę z poduszki, wytarł ślinę, która zebrała się w kąciku ust i odwrócił się na brzuch. Zamlaskał głośno ustami i otworzył oczy.
-  Theo! Już wstałeś? Jak ci się spało?
Podłożył dłonie pod głowę. Gdyby stawy żuchwowe miały odpowiednią rozpiętość, to moja dolna szczęka leżałaby na podłodze.
-  O co ty się mnie pytasz? Co tutaj robisz?
Zbył mnie milczeniem, okrył się kołdrą na wysokości bioder i z podniesioną głową wyszedł z pokoju. Zatrzymał się w drzwiach i wyglądał, jakby myślał nad każdym słowem, które miało wyjść z jego ust. Zauważyłem wtedy jeden bardzo ważny szczegół. Adam. Nie. Miał. Bokserek.
-  A ja głupi myślałem, że to wszystko coś dla ciebie znaczy.
I wyszedł, zostawiając mnie osłupiałego na środku pokoju. Nogi się pode mną ugięły, więc usiadłem na łóżku i schowałem głowę w dłoniach.
Co tu się do kurwy nędzy dzieje?
 Ubrałem się i wyszedłem z pokoju. Próbowałem pozbierać swoje myśli, ale moje plany zostały zrujnowane. Adam siedział na sofie w salonie ubrany tylko w bokserki i najzwyczajniej w świecie oglądał poranne wiadomości. Kołdra leżała złożona w kwadrat tuż obok niego.
- Adam.
Zero reakcji.
- Adam.
Olewał mnie równo. Wszedłem na kafelki, które rozdzielały kuchnię od salonu i usiadłem na stołku.
- Adam, nie wiem czemu się na mnie wściekasz, ale gdybyś łaskawie mógł wytłumaczyć mi od samego początku co stało się ubiegłego wieczoru, to byłbym wdzięczny.
- Sam się dowiedz. -  poderwał się z kanapy i skierował do mojej sypialni. Wyszedł z niej prawie całkowicie ubrany. W dłoni trzymał skarpety, które zakładał, mrucząc coś pod nosem. W końcu gdy uporał się z tą jakże trudną do założenia na stojąco częścią garderoby, wziął swoje buty w rękę i wyszedł z mieszkania bez słowa pożegnania.
Kto tu oszalał? Ja? Adam?
Musiałem znaleźć kogoś, kto pamiętał więcej z wczorajszego wieczoru niż ja. Komórka leżała na podłodze, więc podniosłem ją i rzuciłem się na łóżko. Mogłem napisać do trzech osób, które były ze mną i z Adamem wczoraj w klubie. Tylko jak sformułować wiadomość?
„Hej, mam podejrzenie, że mogłem się przespać z moim najlepszym przyjacielem i to chyba on był na dole, bo nie boli mnie tyłek. Możesz potwierdzić lub zaprzeczyć?”
Nacisnąłem na ‘9’ i w proponowanych wyświetlił się numer Willa. Wcisnąłem zieloną słuchawkę, przyłożyłem telefon do ucha i modliłem się, żeby nie odebrał.
Po trzecim sygnale usłyszałem w słuchawce głos kumpla.
- Boże, Theo, czy Ty nie jesteś człowiekiem by dzwonić o tak nieludzkich porach?
- Też Cię lubię. Powiedz mi proszę, co się wczoraj działo w klubie.
- Oooo. – usłyszałem zgrzyt sprężyn, jakby usiadł na łóżku – Zapytaj się Adama.
- Próbowałem, ale nic mi nie chce powiedzieć. Obraził się i wyszedł z mieszkania. A ja nadal nie wiem o co chodzi.
- Cóż, powiem Ci tyle co wiem. Naprawdę ładnie wyglądaliście, gdy wychodziliście razem z klubu. Powinieneś częściej chadzać z Adasiem pod rączkę. A teraz z łaski swojej daj mi spać.
Rozłączył się.
- Kurwa mać… - mruknąłem.
Jeżeli wyszliśmy z klubu POD RĘKĘ i Adam jest na mnie wściekle obrażony… Boże, jak to odkręcić?
Poszedłem do łazienki i wsadziłem głowę pod strumień zimnej wody. Moje myśli galopowały jak szalone. W życiu nie dotknę nawet ustami alkoholu. Adam jest moim najlepszym przyjacielem, znamy się już tyle lat i wszystko poszło w pizdu w jedną noc. Hutchcraft, powinieneś dostać specjalną nagrodę dla debila roku. Wycierając sobie włosy ręcznikiem, ciężko opadłem na sofę. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy spojrzałem się na miejsce obok siebie, które było jeszcze ciepłe od tyłka Adama. Podskoczyłem jak oparzony i wpadłem na pomysł, by spędzić resztę dnia pod kołdrą w łóżku, jednak tylko gdy przekroczyłem próg sypialni poczułem, jak za żołądkiem ustawiają się trzustka, śledziona i spory kawałek wątroby. Czym prędzej uczesałem włosy i wyszedłem z mieszkania, zamykając je na cztery spusty. Zbiegłem po schodach, nie zauważając dziewczyny niosącej stos książek. Szczerze mówiąc, ona też nie mogła mnie zobaczyć, bo spoza tej sterty było widać tylko i wyłącznie czubek jej głowy.
- O Boże drogi, wiedziałam że to się tak skończy. – wściekle warknęła.
Świetnie, nawet nie wyszedłem z bloku a już doprowadziłem do nerwicy dwójkę ludzi. Uwaga, idę na rekord!
- Przepraszam najmocniej, zagapiłem się, jak chcesz to pomogę Ci z tym wszystkim… Emmm, jak masz na imię?
- Serio chcesz mi pomóc? Ja to wszystko wiozę od rodziców, na dole mam jeszcze trzy pudła, sama bym to tydzień wnosiła… Maggie jestem. – wyciągnęła dłoń, a ja ją uścisnąłem.
- Theo. Mam chwilę wolnego, więc z chęcią Ci pomogę.
I przy okazji może chociaż trochę uciszę swoje wyrzuty sumienia.
Gdy czwarte pudło znalazło już się na górze (z moim dużym udziałem, bo winda nie chciała współpracować), dosłownie padłem na podłogę obok wycieraczki Maggie. Przysięgam na wszystkie skarby Atlantydy, od poniedziałku idę na siłowni i nie ma przebacz. Tylko najpierw – uh – muszę dożyć do tego poniedziałku. Rozpiąłem guziki koszulki polo.
- Boże, Theo, coś się stało? Wyglądasz jakbyś miał tu zaraz zejść. – Maggie odłożyła pudło z jakimiś bibelotami obok mnie i przyklękła na jedno kolano.
- Nie, nic, po prostu… Mam słabą kondycję. – posłałem jej najbardziej czarujący uśmiech na jaki było mnie stać uwzględniając fakt, że kroczyłem po cienkiej linii pomiędzy życiem a śmiercią.
- Może wejdziesz i się czegoś napijesz? Serio, słabo z tą kondycją.
Wstałem podpierając się ściany. Kac w połączeniu z wysiłkiem fizycznym, matko zaraz zwymiotuję. Maggie złapała mnie pod ramię i delikatnie poprowadziła w kierunku drzwi do mieszkania.
- THEOOO!
Odwróciłem się i zobaczyłem na końcu korytarza Adama. Nie no, kurwa, świetnie.
- Czy ty jesteś świadomy, że dookoła mieszkają ludzie?
- Co mnie to obchodzi? – chwilę później stał obok mnie, zdjął ze mnie rękę Maggie i zarzucił moje ramię na swój bark – Przepraszam panienkę, ale ten pan pójdzie ze mną. – i powlókł mnie na górę.
Gdy Adam zatrzasnął za sobą drzwi, widziałem że jest cały spięty.
- Jesteś debilem, Hutchcraft.
- Przepraszam? To ty mi dzisiaj od rana sceny urządzasz i nadal nie wiem o co.
- Wróciłem się, bo chciałem z tobą porozmawiać jak dorosły człowiek z dorosłym człowiekiem, ale ty już się pakujesz do mieszkania KOLEJNEJ dziewczyny! Ja nie mogę ZNOWU na to patrzeć, czy ty nie rozumiesz? Czy ty myślisz, że możesz się mną bawić?
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Nie dam już sobą pomiatać jak lalką, rozumiesz? Koniec z nami. A o Hurts możesz zapomnieć. To tyle z mojej strony.
Po czym drugi raz w ciągu tego wspaniałego poranka trzasnął mi drzwiami przed nosem. Pięknie, pięknie.
Głęboko zastanawiałem się czy jest sens wystawiania dzisiaj nosa za drzwi, ale zobaczyłem, że w lodówce jest tylko keczup (oraz światło) i to zadecydowało o moim wyjściu z domu. Cały czas zakrywałem się czarną bluzą, mimo że było 25 stopni w cieniu, niespotykane w Wielkiej Brytanii. Wydawało mi się, że zobaczyłem nawet nasze… em moje… em fanki nieistniejącego od paru godzin Hurts, ale byłem prawie nie do rozpoznania, bo wyglądałem jak panda. I byłem cały mokry od potu. Wszedłem do sklepu i poczułem zimny powiew klimatyzacji. Zapiąłem bluzę pod szyję i poszedłem w kierunku lodówek. W moim koszyku wylądowało kilogramowe opakowanie pierogów z truskawkami i cztery pudełka lazanii, potem dorzuciłem jeszcze płatki i mleko. Lazania na śniadanie to trochę za dużo nawet jak na mnie.
Gdy znowu wtoczyłem się do swojego mieszkania, miałem dość całego świata i siebie również. Czułem się wyprany ze wszystkich uczuć. Nie czułem się ani bezradny, ani zakłopotany, ani przerażony, jedna wielka pustka. Po wstawieniu żarcia do lodówki usiadłem na kanapie i bez sensu gapiąc się w telewizor oglądałem programy w stylu „Nastoletnie ciąże” czy „Z kamerą u Kardashianów”. Życie nie ma sensu, z n o w u  w s z y s t k o  spieprzyłem. Miałem ochotę przeleżeć na tej sofie do końca swoich dni, który miałem nadzieję że nadejdzie szybko i ukróci moje cierpienia. Jednak Śmierć nie zaglądała w moje okna, a mój brzuch domagał się jedzenia głośnym burczeniem.
Zostałem zmuszony do zwleczenia się z kanapy i sięgnięcia do lodówki. Wyjąłem pierogi z truskawkami i otworzyłem opakowanie nożem. Nie byłem w stanie ich nawet odgrzać. Z dolnej półki wyciągnąłem butelkę wina, przeznaczoną na kryzysowe sytuacje i odkorkowałem. W pełni przygotowany byłem gotowy na kolejne parę godzin wciskania tyłka w poduszki. Pieróg za pierogiem, popijane winem, lądowały w moim żołądku, a ja z sekundy na sekundę byłem coraz bardziej pełny nadziei. Bo przecież to wszystko da się odkręcić, Adam się ogarnie, przestanie chodzić nadąsany i nie będzie trzaskać drzwiami. Może jeszcze nie przeszedł mu stan upojenia alkoholowego i to wszystko dlatego? Krzyczałem na dziewczynę z telewizora, która zaszła w ciążę w wieku 15 lat a teraz próbowała przekonać rodziców, że to nic takiego. Przy okazji energicznie wymachiwałem pierogiem, który po chwili lądował w moich ustach.
Nie zauważyłem nawet, kiedy pudełko stało się puste, a moje powieki coraz bardziej ciężkie. W końcu poddałem się błogiej drzemce, a obudziło mnie dopiero kręcenie klucza w zamku. Wiedziałem co to znaczy, ponieważ jedyną osobą, która miała klucz do mojego mieszkania był Adam. Uczepiłem się myśli, że może zapomniał telefonu i po niego się wrócił, dlatego nawet nie otworzyłem oczu, aby nie dawać Adamowi powodu do kolejnej awantury. Może jak będę udawał martwego, to zostawi mnie w spokoju, weźmie to co miał wziąć i wyjdzie. Nie byłem gotowy na kolejną konfrontację. Poczułem, jak kanapa obok mnie się ugina. Kurwa.
- Nawet nie wiesz jak uroczo wyglądasz, gdy śpisz.
Usiłowałem oddychać w miarę spokojnie i bez dużych przerw, co było cholernie trudne, zważając na to, że Adam głaskał mnie po dłoni. Powiedzieć, że czułem się nieswojo to za mało. Otworzyłem jedno oko, a on się do mnie uśmiechał w najbardziej uroczy sposób na tej planecie.
- O, mój śpiący królewicz się przebudził.
Wow, facet ma huśtawki nastrojów jak kobieta w ciąży. A może jest w ciąży? O Boże. Wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami. Czy ja śnię? Może te pierogi były przeterminowane i mi zaszkodziły. Adam musnął swoimi palcami moją linię żuchwy i delikatnie rozchylił kciukiem moje wargi.
- Po co przyszedłeś? – zapytałem szeptem, jakbym nie chciał zniszczyć delikatności tej sytuacji.
- Chciałem przeprosić za moje… wybuchy.  Zbyt mocno cię kocham by być na ciebie wściekłym.
- Ja ciebie też, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.
I to była prawda. Gdy siedziałem i patrzyłem w jego niebieskie oczy wszystko było proste. Przepełniała mnie miłość do tego mężczyzny, który mimo tylu lat znajomości często jest dla mnie chodzącą ludzką zagadką. Całkowicie naturalne wydawało mi się, że po chwili nasze wargi się spotkały. Zawsze śmiałem się ze zdania, które często pojawiało się w harlequinach – „nasze usta pasowały do siebie idealnie”, ale tym razem była to szczera prawda. Adam popchnął mnie tak, że znajdowałem się w pozycji półleżącej pod nim. Moja ręka wylądowała na jego plecach. Jego dłonie znajdowały się po obu stronach mojej głowy. Gdybym mógł zatrzymać czas, ta chwila trwałaby wiecznie. Adam oderwał się ode mnie, a ja już tęskniłem za jego dotykiem.
- Czemu przerwałeś?
- Wiesz, że się lubię z tobą podroczyć. – dotknął swoim nosem mojego i musnął ustami policzek.
- Nie rób mi tego. Dzisiaj już za dużo razy „droczyłeś się” ze mną. Jeszcze ci mało?
- Dobra. – wyprostował się i usiadł na piętach – Przestanę się z tobą dręczyć, a może nawet pójdziemy tam – wskazał głową sypialnię – jeżeli obiecasz mi jedną rzecz. No może dwie.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – założyłem ręce za głowę.
- Nie będziesz umawiał się z dziewczynami za moimi plecami. – każde słowo zaakcentował dźgnięciem w moją klatkę piersiową.
- Da się zrobić, a drugie życzenie?
- Powinniśmy mieć psa. Moglibyśmy chodzić z nią na długie spacery, kupować jej różowe kombinezoniki…
- Przepraszam, nią? Ty już wybrałeś płeć psa?
- Oj, płeć nie jest ważna… - zarumienił się – Jednak zawsze chciałem mieć dziewczynkę. Kiedyś jak myślałem, że będę miał żonę to chciałem córeczkę. Byłaby małą księżniczką tatusia.
- O mój Boże, Adam, tobie się włączył instynkt tacierzyński czy diabli wiedzą jak to nazwać!
- Nigdy nie myślałeś o dzieciach? – zrobił minę, którą mógłbym zatytułować „urażony Adam próbuje grać ci na uczuciach”.
- Może nie tyle o samych dzieciach, ale o staraniu się o dzieci owszem. – złapałem za jego nadgarstki, podciągnąłem się do siadu po czym zostawiłem malinkę pod jego uchem.
Adam złapał za kraniec koszulki i jednym ruchem ściągnął ją ze mnie. Czułem jego usta na klatce piersiowej, brzuchu, zmierzał coraz niżej. Jego dotyk działał na mnie elektryzująco, poddawałem mu się z rozkoszą.
Obudziłem się w momencie, gdy wielki kubeł z wodą wylądował na mnie. Wielki kubeł zimnej wody. Poderwałem się z krzykiem.
- O KURWA, JA PIERDOLĘ, ON ŻYJE! – usłyszałem głos Willa.
- CO TO KURWA MIAŁO BYĆ?! – wykrzyczałem do niego.
- Właściwie myśleliśmy, że umarłeś. – Ryan nerwowo pocierał sobie kark – Nawet jak ściągnęliśmy Ci koszulkę i łaskotaliśmy to się nie budziłeś.
Wtedy zauważyłem, że stoję od pasa w górę nagi. Po chwili zaczął docierać mój sen. Matko Boska.
- Długo spałem?
- Jak pieprzony koala, jest 11 dnia następnego.
- Mówiłem… mówiłem coś przez sen?
- Jęczałeś imię Adama. A potem w ogóle się uciszyłeś, więc musieliśmy sprawdzić czy żyjesz.
Pobladłem i opadłem na sofę. Na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka i nie wiem czy to od zimnej wody, czy od tych rewelacji. Co to wszystko miało znaczyć?
- Wiesz, Theo, nie musisz się przed nami ukrywać, ogólnie nic do gejów nie mamy, ani ja ani Ryan, nie chcemy abyście czuli się nieswojo w naszym towarzystwie. Czy cokolwiek.
Spojrzałem na Ryana i zauważyłem, że nieznacznie skinął głową. Mamusiu, pomocy?
- Adam jak na razie jest na mnie wściekle obrażony, razem na pewno nie jesteśmy, bo nawet jeżeli byliśmy parą, to wczoraj ze mną zerwał.
To brzmiało jak popieprzona fikcja, całe moje życie zostało przewrócone do góry nogami w trochę ponad 24 godziny.
- Oh… Jak się z tym czujesz?
- Nie wiem. Nic nie wiem. – ukryłem twarz w dłoniach - Dziękuję za troskę, ale czy moglibyście mnie zostawić? Muszę pobyć trochę sam. Chyba. Tak mi się wydaje.
- Okay, ale jakbyś czegokolwiek potrzebował… Jesteśmy pod telefonem.
Czułem się jak bezradne dziecko, którym tak naprawdę byłem. Miałem ochotę schować się pod koc w moim starym pokoju i nigdy spod niego nie wychodzić. Na zewnątrz czekały na mnie tylko wpadki i nieporozumienia, których źródła nie potrafiłem odkryć, bo najzwyczajniej w świecie schlałem się do utraty przytomności. Nie był to pierwszy raz co prawda, ale pierwszy raz, który miał aż takie konsekwencje. W ciągu ostatniej doby straciłem prawie wszystko, co miało dla mnie w życiu wartość.
Gdzie iść? Gdzie się skryć?
- Cześć mamo.
- Theo! Jak dobrze cię widzieć! – drobna kobieta objęła mnie jednym ramieniem, a w drugiej ręce trzymała telefon. – Poczekaj sekundę – zwróciła się do mnie, szybko dokończyła rozmowę (wywnioskowałem, że z koleżanką) i zaprosiła mnie do salonu.
- Mam pewien problem… - zacząłem, siedząc na kanapie, a mama usiadła naprzeciwko mnie na fotelu.
- Właśnie widzę, że coś nieciekawie wyglądasz. – wciągnęła głęboko powietrze – Ty piłeś!
- Nie, ja? Skądże! Tylko okazjonalnie, przecież wiesz!
- Eh… Nieładnie tak rodzicielkę okłamywać. Ale mów, musi być poważnie.
- Więc… To jest trochę trudne i skomplikowane… Złamałem serce kogoś ważnego dla mnie, bardzo ważnego. I muszę to odkręcić, ale nie mam zielonego pojęcia jak.
Przychodzenie do rodzinnego domu nie było dobrym pomysłem, ale instynkt zadziałał przed rozumem.
- Co jemu zrobiłeś?
- Mówiłem, że to skompliko… Jemu?
- Oj, pomyłka. Jej. Każdemu się zdarza, czyż nie? – machnęła ręką, wstała i poszła do kuchni. – Chcesz wody z cytryną?
- Tak.
Mama weszła do pokoju z dwoma szklankami w dłoni, podała mi jedną, po czym wymieniliśmy długie spojrzenie.
- To nie moja wina, że mam syna geja! – krzyknęła, po czym usiadła na fotelu i wzięła duży łyk.
- Ale że Jak?
Gwałtownie pokręciła głową.
- Theo, lepiej będzie jak pójdziesz, ja się nie najlepiej czuję, prześpię się trochę.
Wchodziłem już do swojej klatki, gdy  w tylnej kieszeni spodni rozbrzmiał dzwonek telefonu. Spojrzałem na ekran i zobaczyłem, że dzwoni Will.
- Co ci się stało?
- Theo, koniec żartów, nie obchodzi mnie co się stało pomiędzy Tobą a Adamem, widzimy się za piętnaście minut u niego w mieszkaniu.
- Nie sądzę, że chciałby mnie widzieć. – powiedziałem i jednocześnie wyciągnąłem pęk kluczy z kieszeni.
- Nie zobaczy Cię. Uciekł. Zostawił kartkę na stole, żeby go nie szukać, ALE CZY TY SOBIE WYOBRAŻASZ , ŻEBYŚMY GO NIE SZUKALI?
Klucze z głuchym łoskotem upadły na podłogę. Jeżeli wcześniej myślałem, że spieprzyłem wszystko, to nie widziałem nawet przedsionka piekła. Co mogło Adamowi wpaść do głowy? Gdzie jest i co robi? Z tyłu głowy pojawiła się myśl, że nie znajdziemy go, a tylko jego ciało. Poczułem na skórze gęsią skórkę. To wszystko nie dzieje się naprawdę. Zbiegając po schodach modliłem się, abym obudził się jutrzejszego poranka bez Adama po drugiej stronie łóżka. Po prostu żeby to wszystko okazało się być jakimś dziwnym, nie do końca dla mnie zrozumiałym snem. Panie Boże, jeżeli to się stanie to nie ruszę ani kropelki alkoholu do końca życia i siedem dni dłużej.

Will pomachał mi przed nosem kartką zapisaną równym, ścisłym pismem. Te literki poznałbym nawet po ciemku. Poczułem się jak królik przejechany przez ciężarówkę na autostradzie. Naszła mnie ochota, by wybiec z mieszkania tak jak stoję, iść na most, rzucić się w wodne odmęty i nie czuć nic już więcej. Nienawiść do siebie samego przepełniała mnie tak, że nieomal wylewała się uszami.
- Nie wiem co się stało, nie wiem gdzie on jest, Boże drogi a jeżeli coś sobie zrobił, może powinniśmy obdzwonić szpitale… - Ryan chodził w kółko po pokoju i mamrotał ledwo zrozumiale pod nosem.
- RYAN!
Natychmiastowo stanął w miejscu i spojrzał się nieprzytomnym wzrokiem na Willa.
- Przestań się zachowywać jak panienka, bądź mężczyzną!
- Jak można było go zgubić? Czy on jest pieprzonym kangurem? W tej chwili stoi, wow ale fajnie, a za chwilę hop hop – zgiął dłonie w nadgarstkach i zrobił parę susów – KURWA NIE MA GO, KAMIEŃ W WODĘ, ŚLIWKA W KOMPOT!
- Kangur? Skąd ci się wziął kangur?
- Ostatnio w telewizji mówili, że kangur z zoo uciekł, A MOŻE TO BYŁ ADAM? I to kudłate i to kudłate, ja już niczego nie wiem. – usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.

Następne cztery dni były jednym, wielkim koszmarem. Udawałem przed wszystkimi dookoła, że jest okay, że Adam tylko wyjechał na krótkie wakacje, zaraz wróci. Miałem wielką nadzieję, że wróci. Jedynie ja, Ryan i Will znaliśmy prawdę. Nie wyjechał, uciekł. Zostawił krótki list, który był przepełniony takim bólem, że aby go przeczytać musiałem doprowadzić się do stanu nieużywalności, a i tak beczałem jak dziecko pozostawione pierwszy raz w przedszkolu. Chciałem jedynie, aby Adam dał jakiś znak życia, jakikolwiek. Mógł wysłać smsa, zadzwonić, stanąć u mnie na wycieraczce, cokolwiek, tylko żebym wiedział że jest cały i zdrowy. Piątego dnia byłem całkowicie trzeźwy, co było osiągnięciem na skalę światową.
Byłem w trakcie ponownego układania ubrań (bo przecież musiałem czymś się zająć), gdy ekran telefonu leżącego na komodzie rozjaśnił się. Wszystkie koszulki, które trzymałem w rękach upadły na podłogę, a ja już po chwili czytałem smsa od Willa. Litery zaczęły jakoś dziwnie tańczyć przed moimi oczami.
Wiemy gdzie jest Adam, będziemy po Ciebie za piętnaście minut.

Nawet nie pilnowałem, gdzie Will jedzie. Kojarzyłem te wszystkie uliczki, mijane domy, ale nie przywiązywałem do nich zbytnio uwagi. Byłem ciekawy co Adam powie, gdy nas zobaczy, jak zareaguje oraz żywiłem głęboką nadzieję, że nie zrobi mi ZNOWU sceny przy Willu i Ryanie. Moja konsternacja osiągnęła poziom szczytowy w rankingu z zeszłego tygodnia, gdy zajechaliśmy pod nocny klub.
- Czy wy mi usiłujecie przekazać, że Adam został striptizerem?
- Tak, nie, może, nie gadaj tylko wchodzimy.
Coś bardzo nie pasowało mi w tym klubie. Dookoła oprócz przejeżdżających samochodów nie było nic słychać. Poszedłem przodem i otworzyłem ciężkie drzwi. Szliśmy przez parę metrów ciemnym korytarzem, z jednej i z drugiej strony były puste szatnie. Serce waliło mi jak dzwon gdy stanąłem przed drugimi drzwiami. Byłem zdezorientowany i przerażony. Czemu Adam się tutaj znalazł? Nigdy nie lubił imprezować, a teraz ukrywa się w jakimś dziwnym klubie nocnym? Czy mózg go do końca opuścił? Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Obejrzałem się za siebie, ale Will i Ryan nie szli za mną. Po chwili jednak już wyparłem ich jakąkolwiek obecność w moim życiu, gdy zobaczyłem, że przy jednym ze stolików siedzi Adam i miesza słomką w czymś, co wyglądało jak szklanka whisky.
- Adam?
Odwrócił się nieśpiesznie w moją stronę, a ja prawie biegiem rzuciłem się do niego i usiadłem naprzeciwko.
- Ty żyjesz… Czemu uciekłeś bez słowa?
Podniósł na mnie swój wzrok i obserwował mnie bacznie. Wydawał mi się tylko pięknym snem, z którego zaraz się obudzę. Bałem się go dotknąć, żeby mi nie uciekł, więc po prostu siedziałem i wpatrywałem się w niego jak w ósmy cud świata.
- No, Theo, muszę Ci się przyznać do czegoś. – zaczął, po czym przez dłuższą chwilę pomiędzy nami zapadło milczenie – To wszystko co się działo w ciągu ostatniego tygodnia… To nie było tak, jak myślisz.
- Słucham? O czym Ty do mnie mówisz?
- Bo czasami rzeczy nie są takie na jakie wyglądają, wiesz? I to była jedna z takich sytuacji. Ale nie chciałem Cię skrzywdzić czy coś w tym rodzaju. Po prostu nauczeni doświadczeniem z zeszłego roku, tym razem nie pozwoliliśmy Ci odkryć Twojej sekretnej imprezy urodzinowej. – jego twarz rozjaśnił uśmiech.
I wtedy wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Rok temu moi przyjaciele zorganizowali dla mnie imprezę urodzinową, ale gdy tylko zorientowałem się, że coś szykują to zacząłem węszyć. Wywęszyłem wszystko i no cóż, może trochę popsułem im plany. Trochę. Takie małe trochę.
- WCHODZICIE!
Drzwi otworzyły się na oścież i do środka wbiegło mnóstwo znajomych osób, a wśród nich moi rodzice. Szczęka opadła mi do podłogi.
- Boże, Theo, nie miej takiej miny! Chcieliśmy Ci życzyć wszystkiego najlepszego z okazji trzydziestych urodzin i zaraz wychodzimy! – tata poklepał mnie po plecach, trochę zbyt mocno. Wstałem i uściskałem ich oboje.
- Mamo, czy Ty o wszystkim wiedziałaś?!
- Tak. Nie. Może. Ale chyba nie będziesz się na mnie o to gniewał, co?
- Skądże!
Potem w moich ramionach znalazło się dużo osób, wszyscy składali mi życzenia, a ja byłem prawdziwie oniemiały. To wszystko było takie surrealne, przez tego małego rudego skunksa totalnie wyleciały mi z głowy własne  t r z y d z i e s t e  urodziny. Trzydzieste! Boże, starość nie radość.
- Cześć, Theo! – usłyszałem za sobą damski głos. Odwróciłem się, a za mną stała… Maggie. Adam podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Mam nadzieję, że się nie obrazisz, że przyszedłem ze swoją dziewczyną, co nie?
- O Boże, jesteś straszliwie zaborczy. – dziewczyna zdjęła ramię Adama ze swojego. – Wszystkiego najlepszego! – rzuciła mi się na szyję, a ja delikatnie ją przytuliłem.
- Dziękuję. Jesteście wariatami, do jasnej cholery.
***
Gdy siedziałem później na fotelu i przyglądałem się ludziom tańczącym na parkiecie, byłem szczęśliwy. Tak najzwyczajniej w świecie szczęśliwy, że jestem kim jestem, że mam kogo mam, że obchodzę swoje urodziny z najlepszymi przyjaciółmi, którzy w ciągu zeszłego tygodnia doprowadzili mnie do takich emocji. Wariaci, idioci, ale moi idioci, byli ze mną bez względu na wszystko i potrafili mnie utemperować kiedy tego potrzebowałem. Nauczyłem się, żeby nigdy nie psuć niczyich imprez. Nawet swoich urodzinowych.
Adam podszedł i usiadł na fotelu obok. Podał mi kieliszek z winem.
- Co myślisz o wzniesieniu toastu? – zapytał, przekrzykując muzykę.
- Za co?
- Za naszą wspaniałą przyjaźń i za to że wytrzymałeś ostatni tydzień bez pomocy psychiatry. Prawdę mówiąc, z chłopakami założyliśmy się kiedy zaczniesz szukać terapeuty, ale że wytrzymałeś, to wzbogaciłem się o sto funtów.
- Jesteś debilem, Anderson.
- Ja Ciebie też, Theo. Ja Ciebie też.
Stuknęliśmy się kieliszkami, po czym wybuchnęliśmy śmiechem w tym samym momencie.